To kolejny wpis z głowy, czyli z niczego. Post o moich doświadczeniach związanych z ubieraniem się przed tranzycją, w trakcie zmian, a także obecnie. Nie wszystko tutaj dotyczy ściśle transpłciowości, tylko np. wzrostu, z czym i cis kobiety mogą się borykać. Zresztą, pewnie nie ma osób, na których wszystkie ubrania dobrze wyglądają. Tylko powody będą różne.
Okres przed tranzycją i terapią hormonalną, a ubrania
Podobnie jak wiele innych osób przed tranzycją miałam okres gdy nie przywiązywałam wielkiej wagi jak wyglądam. Moja samoocena była niska, nie podobałam się sobie, więc nie czułam potrzeby dobrze się ubierać. Jakiś czas chciałam być jak najlepszym facetem, ale to bardziej dla innych. Nawet brodę miałam jakiś czas. Jakie ubrania nosiłam?
Workowate. Tak to można w skrócie określić. Ubrania na mnie wisiały, do tego rodzice mi często kupowali za duże ubrania, by „nie były zbyt krótkie”. Trochę też ukrywałam swoje ciało pod ubraniami – nie byłam z niego zadowolona. Chudy chłopak, bez sporej masy mięśniowej, kto by takiego chciał? Ja na pewno nie. Miałam jedne jeansy, zwykłe, najtańsze, jakieś duże t-shirty, parę bluz, polarów, itp.
Jedyne czego unikałam to kaptury. Wiąże się to z prześladowaniem w szkole m.in. ciągnęli mnie za nie. Rodzicom powiedziałam, że nie lubię, bo jak zakładam kurtkę, to mi przeszkadza. Bałam się powiedzieć prawdę, a było to chyba na koniec podstawówki – wtedy 6-letniej.
Jeden wyjątek – ubrania na rower
Początkowo jeździłam rowerem w „cywilnych” ubraniach. Jednak rower służył mi do ucieczki przed światem i sobą. Co prawda, to ostatnie było niewykonalne, ale bardzo dużo kilometrów nawinęłam na koła. Z czasem zaczęłam kupować ubrania na rower, bardziej obcisłe, sportowe ciuchy. A gdy szukałam odpowiedzi na pytanie „kim jestem”, wiedziałam, ale się bałam, zaczęłam kupować damskie ubrania, takie wyglądające na unisex. Rower był dobrą wymówką czemu takie.
Jak ojciec jeszcze o mnie nie wiedział, a zobaczył mnie w legginsach i damskiej koszulce rowerowej rzucił, że mam kobiecą figurę. Chciał mi dopiec, ale ja się w duchu zaśmiałam. 😉 Oczywiście, jak się dowiedział, to odzywki się zmieniły. Choć po paru latach od tego zdarzenia zaakceptował. W domu nadwyraz często chodziłam w rowerowych ciuchach, czasem to były zwykłe damskie legginsy.
Początek tranzycji – zerowy passing
Tutaj początek tranzycji nie równa się rozpoczęciu terapii hormonalnej – HRT. Tranzycja rozpoczyna się w głowie, gdy ma się gotowość na rozpoczęcie zmian. W pewnym momencie dobrze wiedziałam co chcę, a strach już nie paraliżował. Od tego momentu mój styl ubierania trochę się zmienił, miałam więcej ciuchów damskich niż męskich. Wybierałam ubrania unisex, choć do pracy aż do coming outu chodziłam w męskich jeansach i długiej męskiej koszuli.
Za to gdzie się dało jeździłam rowerem, ubierając się jak chciałam i się nie bałam. Na grupę wsparcia jeździłam od jesieni dwa lata temu, za pierwszym razem byłam w bluzie-tunice dresowej, bardzo mi się podobał kolor i wzór. 🙂 Często nosiłam ciuchy o długości tuniki, ze względu na dysforię tego co mam między nogami… Teraz ta dysforia w większości zniknęła, noszę różne ciuchy. 😉 Damskie jeansy też nosiłam, w takich ciuchach czułam się bardziej sobą. Choć w bardzo kobiecych czułam się źle – twarz za bardzo nie pasowała. 🙁
Zaczynam mieć passing
Gdy przez terapię hormonalną zaczęłam wyglądać bardziej właściwie powoli zmieniałam ubrania na trochę bardziej kobiece. A gdy w pracy się o mnie dowiedzieli, całkowicie zrezygnowałam z tych męskich. Czasem musiałam poprawiać ludzi, że jestem kobietą, ale warto było. Akurat była zima, więc łatwiej było się ukryć pod ubraniem, nosiłam swetry, szaliki, czapki. Po chwili nie miałam problemu by iść na zakupy i przeglądać ubrania w damskich działach sklepów. A jeszcze parę miesięcy wcześniej to było nie do pomyślenia. Przyznaję, na pierwsze zakupy chodziłam z „obstawą” w postaci jakiejś znajomej. To pomagało, na psychikę i w doborze ubrań.
Jestem sobą
Teraz nie mam problemów z ciuchami związanymi z transpłciowością, no może z wyjątkiem niektórych bardzo obcisłych. Trochę to siedzi w głowie, trochę się boję, że będzie coś widać. Jednak niedługo rozwiążę ten ostatni problem. Moja figura wiele się nie zmieniła, zmiany są bardzo drobne. Mam małe piersi, mięśni rozbudowanych nigdy nie miałam, talię mam całkiem ok, jestem szczupła, biodra mam dość szerokie, co nawet ostatnio ktoś mi skomplementował. 😉
Ciało mam proporcjonalne do wzrostu. A jestem wysoka – 186 cm, choć nie wyróżniam się z tłumu. Przez wzrost obwody też są większe niż u niższych kobiet, jednak całość wygląda dobrze. Zwykle kupuję ubrania rozmiar 38/M, choć w szafie mam ciuchy od S (to raczej oversize) do XL. Tak się różnią rozmiarówki producentów.
Niestety przez wzrost mam problem z długością ciuchów, ale to problem wszystkich wysokich osób. Zwykle nie ma problemu z szortami, koszulkami, problem jest gdy rękawy i nogawki mają być pełnej długości. Nie chcę reklamować gdzie kupuję, różnie bywa, choć spodnie ostatnio kupuję u „wielkiej gwiazdy”. W sieciówkach nawet nie patrzę, bo są na jedną długość szyte. Można szukać w takich sklepach co specjalizują się w jeansach. Co do koszul, bluz, swetrów – da się upolować w sieciówkach. Problem jest z sukienkami – są za krótkie, a talia jest na żebrach. Podobnie z kurtkami – ramiona wąskie, talia za wysoko, krótkie rękawy. Ciężko znaleźć dobrą, co by nie wymagała przeróbek.
Buty to co prawda nie ubrania, jednak to ważny element stroju. Jak na razie, jedyny sklep stacjonarny co ma buty damskie dla rozmiaru 43 i wyżej to Deichmann. W CCC i New Look są buty do 42, a w tym pierwszym czasem widywałam rozmiar 40 oznaczony jako XXL. Z jednej strony śmieszne, z drugiej tragiczne. :-/ Nie muszę chyba dodawać, że rozmiar może być taki sam, a długość wkładki różna.
Jednak spoglądając na obrazek w nagłówku, udaje mi się upolować jakieś ciuchy. Od sportowych, przez bardziej eleganckie, po sukienki. A najważniejsze – noszę takie które mi się podobają, a nie wyłącznie z działu męskiego. 😀
Śmiało skomentuj: